Dziś mam dla was jeszcze jeden wpis. Tym razem trochę z innej beczki, jednak również po części związany z gotowaniem. Jakiś czas temu przeprowadziłam wywiad z finalistką I edycji MasterChef Kingą Paruzel. Zapraszam do przeczytania :)
Aj mój mąż, po moim udziale w MasterChef, ma stanowczo większe wymagania. Już zapomnieliśmy jak smakują zwykłe kanapki. Cały czas wymyślam coś nowego, na jego życzenie. Zauważyłam, że mąż częściej pomaga mi w kuchni. Sam gotuje niektóre potrawy, co mnie bardzo cieszy. Muszę jednak przyznać, że jest on moim największym krytykiem i ciężko zadowolić jego podniebienie.
Chwali mnie dopiero wtedy, kiedy według niego coś jest naprawdę wyjątkowe. Kiedy już inni goście potrafią rozpływać się na temat jakiejś potrawy, on stwierdza, że jest po prostu dobra.
A co z innymi pasjami?
Kocham konie, są częścią mojego życia. Od dziecka jeżdżę konno, mam swoje dwie cudowne klacze - Rasedę i Ryoko. One nauczyły mnie zarówno odpowiedzialności, jak i obowiązkowości. W stajni jestem codziennie od 6 rano, nie wyobrażam sobie życia bez moich parzystokopytnych.
Masz też psa.
A co z Twoimi marzeniami?
Moim dalekim marzeniem jest mieć własną stajnię z restauracją oraz cukiernią. A takim przyziemnym jest robot kuchenny, bo na razie mam tylko stary mikser od mamy.
Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Kingi.
Marta Makowska: Zacznijmy od MasterChef. Jakie emocje towarzyszyły Ci podczas finału?
Kinga Paruzel: W finale nie byłam tak zestresowana, jak podczas oczekiwania na niego. Muszę przyznać, ze nerwy i świadomość tego, jaki poziom powinny mieć moje dania, z kim konkuruję, a także to, że to już koniec programu, sprawiały, ze nie potrafiłam logicznie myśleć. Przez cały dzień nie byłam w stanie nic zjeść. Z Basią pocieszałyśmy się, że jakoś to będzie.
Który odcinek wspominasz najlepiej, a który najgorzej?
Najlepiej wspominam gotowanie na krakowskim rynku. Tam była fantastyczna atmosfera. Pracowaliśmy szybko, zgodnie, po prostu fantastycznie. Najtrudniej z kolei było mi podczas odcinka, w którym gościem był Joe Bastianich. Chodziło o dopasowanie dania do przyniesionego przez niego wina. Miałam wtedy zły dzień i wszystko sprzyjało kulinarnej katastrofie.
Jednak uratował Cię hamburger...
Tak. Musisz mi wierzyć, chciałam stamtąd uciekać ile sił w nogach, myślałam, że jest surowy w środku.
Czy po udziale w programie Twoje życie jakoś się zmieniło?
Na pewno zmieniło się moje podejście do kuchni. Przed programem inspiracją dla mnie były książki kulinarne, czasopisma, Internet, blogosfera. A po programie, rzucona na głęboką wodę, zauważyłam, że sama potrafię komponować smaki, tworzyć. Program dodał mi odwagi i wiary w siebie. Program był dla mnie niesamowitą przygodą. Śmiem twierdzić, że największą w życiu. Jednak jestem osobą, która lubi swój świat i swoją historię, i po programie nie chcę na siłę tego zmieniać. Może jestem bardziej rozpoznawalna, mam wielu fanów, ale poza tym codziennie rano chodzę do pracy, sprzątam dom, robię to co lubię, czyli cały czas gotuję i bloguję.
A jak rozpoczęła się Twoja przygoda z gotowaniem?
Moja przygoda z gotowaniem rozpoczęła się zaraz po ślubie, czyli ponad 5 lat temu, kiedy musiałam i chciałam zrobić coś smacznego dla męża.
Czyli ślub stał się motywacją do nauki gotowania...
Tak. Co prawda pochodzę z rodziny, gdzie zawsze dużo się gotowało i gotuje do tej pory. Z gotowaniem byłam opatrzona, jednak zawsze miałam po prostu wszystko podkładane pod nos. Nic nie musiałam robić.
Opowiedz o swojej kuchni.
Moja kuchnia jest na pewno prosta, ponieważ cenię sobie właśnie nieskomplikowane smaki, uwielbiam ziemniaki z kefirem albo pajdę chleba z masłem. Jest też z pewnością szybka, bo jako osoba pracująca nie mam za wiele czasu, aby w pełni oddać się moim kulinarnym fantazjom. a po programie MasterChef stała się także pełna eksperymentów.
A mąż ma większe wymagania niż przedtem? Musisz go zaskakiwać nowymi potrawami?
Aj mój mąż, po moim udziale w MasterChef, ma stanowczo większe wymagania. Już zapomnieliśmy jak smakują zwykłe kanapki. Cały czas wymyślam coś nowego, na jego życzenie. Zauważyłam, że mąż częściej pomaga mi w kuchni. Sam gotuje niektóre potrawy, co mnie bardzo cieszy. Muszę jednak przyznać, że jest on moim największym krytykiem i ciężko zadowolić jego podniebienie.
Wysoko stawia poprzeczkę...
Chwali mnie dopiero wtedy, kiedy według niego coś jest naprawdę wyjątkowe. Kiedy już inni goście potrafią rozpływać się na temat jakiejś potrawy, on stwierdza, że jest po prostu dobra.
A co z innymi pasjami?
Kocham konie, są częścią mojego życia. Od dziecka jeżdżę konno, mam swoje dwie cudowne klacze - Rasedę i Ryoko. One nauczyły mnie zarówno odpowiedzialności, jak i obowiązkowości. W stajni jestem codziennie od 6 rano, nie wyobrażam sobie życia bez moich parzystokopytnych.
Masz też psa.
Cudownego Beagle. Codziennie rano jeździ ze mną do stajni, a wieczorami biegamy, strasznie lubię ruch, więc mój pies czasami jest bardziej zmęczony ode mnie. Jest on chyba jednym z najbardziej wygodnych psów na świecie.
Wygodnych?
Tak, śpi w domu na kanapach, całe je zajmuje. Nawet siłą nie da się go z ich wygonić. W stajni, kiedy jest mu zimno, ściąga koniom derki z boksów - takie płaszczyki na zimę i się na nich kładzie.
Tak, śpi w domu na kanapach, całe je zajmuje. Nawet siłą nie da się go z ich wygonić. W stajni, kiedy jest mu zimno, ściąga koniom derki z boksów - takie płaszczyki na zimę i się na nich kładzie.
Moim dalekim marzeniem jest mieć własną stajnię z restauracją oraz cukiernią. A takim przyziemnym jest robot kuchenny, bo na razie mam tylko stary mikser od mamy.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz